Dagmara S.- przewlekłe problemy z trawieniem
Przez wiele lat, w zasadzie już od czasów szkolnych, cierpiałam na dolegliwości trawienne – wzdęcia, zaparcia, bóle brzucha. Brzmi to banalnie, ale nie wyobrażacie sobie, jak ten dość powszechny problem, z którym od czasu do czasu boryka się każdy, może uprzykrzyć życie, zwłaszcza jeśli stanie się stałym towarzyszem. W miesiącach zimowych z kolei często byłam przeziębiona, antybiotyki każdego roku były stałym elementem mojego jadłospisu.
W młodszych latach radziłam sobie z tymi problemami w sumie bez większych trudności. Byłam bardzo aktywna. Uprawiałam sport, który był moim hobby i odgrywał w moim życiu ważną rolę. Regularnie grałam w tenisa stołowego, siatkówkę, jeździłam na łyżwach, nad wodę, ćwiczyłam aerobik itp. Po prostu wykorzystywałam każdą okazję, żeby się ruszać. Za czasów szkolnych, a później studenckich, nie było problemu ze znalezieniem czasu i okazji, żeby ćwiczyć, niekiedy nawet 7 razy w tygodniu. Krótko mówiąc, iektórzy ludzie są zakupoholikami albo pracoholikami, ja byłam takim „sportoholikiem”. Wszystko, co piękne kiedyś się kończy – ja skończyłam szkołę i znalazłam (jakżeby inaczej!) siedzącą pracę. Z upływem lat miałam coraz mniej ruchu – długie dojazdy do pracy, prowadzenie domu, rodzina i wiele innych „radości“ przypadających w udziale nam, „wcześniej urodzonym”.
Za tę nieuniknioną zmianę stylu życia zapłaciłam dość drogo. Wszystkie moje problemy zdrowotne, z którymi się wcześniej borykałam, stały się bardziej intensywne, chroniczne i często powracały. Czasami do nich dołączały inne. Gdybym nie była ubezpieczona, wzbogaciliby się na mnie zarówno lekarz rejonowy, jak i gastroenterolog i immunolog. Otrzymywałam coraz więcej leków i poddawałam się wielu różnym badaniom, począwszy od w miarę jeszcze dających się tolerować badań krwi i badań ultrasonograficznych, po różne raczej nieprzyjemne i często bolesne badania u gastroenterologów, a wszystko zupełnie niepotrzebnie, z zerowym lub minimalnym skutkiem.
Jako bardzo aktywna osoba, nie ograniczałam się tylko do lekarzy praktykujących medycynę klasyczną. Może kiedyś napiszę przewodnik po alternatywnej medycynie, siostrze medycyny klasycznej. Poznałam wiele interesujących i mniej interesujących terapii, połknęłam dużą ilość suplementów – wszystko z minimalnym lub tylko krótkotrwałym efektem. Jeśli jeden problem został rozwiązany, dwa kolejne pojawiały się niemal natychmiast, i tak w kółko. Ogólny wynik był dość smutny. Aktywna sportsmenka stała się „hipochondryczką”, która nie wiedziała, co leczyć w pierwszej kolejności. Gdy tylko trochę mnie przewiało, zaraz się rozchorowałam.
Jedzenie również stało się uciążliwością. Zawsze było mi po nim ciężko, im dłużej nic nie jadłam, tym lepiej się czułam. Próbowałam znaleźć dietę, która by poprawiła mój stan. Problem polegał na tym, że czułam się źle praktycznie po wszystkim. Każdy „specjalista”, z którym konsultowałam swoją dietę, doradzał mi co innego. Ja wciąż szukałam tej tajemniczej przyczyny wszystkich moich problemów, ponieważ trawienie samo nie mogło być przyczyną całego mojego bólu i cierpienia.
Sytuacja stała się jasna dopiero po jednym z badań, kiedy to lekarz, po latach praktycznie negatywnych i nic niewyjaśniających testów i badań, powiedział: „Nigdy nie widziałem takiej dysbiozy, jaką pani ma w jelitach”. Ta w zasadzie negatywna informacja bardzo mnie pocieszyła: przyczyna jasna, leczenie łatwe. Zaczęłam więc ciężko pracować nad poprawą mikrobiomu jelitowego. Cieszyłam się, że już wiem, na czym mogę się skupić i wyobrażałam sobie, że to będzie łatwe – zjem trochę probiotyków, prebiotyków, enzymów i może coś jeszcze, i będzie po problemie, Ale tak nie było. Połykałam je całymi garściami, a wynik – prawie żaden. Więc rzuciłam się na fermentowaną żywność, po której było jeszcze gorzej. Po tych potrawach, po których nie od razu było mi źle, na koniec miałam zakwaszony żołądek. Nawet ograniczenie glutenu i przejście na dietę Fodmap zapobiegającą wzdęciom, którą zalecił mi lekarz, niewiele pomogło. Podsumowując – wydałam dużo pieniędzy, a mój ogólny stan zdrowia prawie wcale się nie poprawił.
Moja nadzieja odżyła dopiero wraz z odkryciem Penoxalu. Na początku oczywiście, po tylu negatywnych doświadczeniach, byłam dość sceptyczna. Jednak moja cicha prośba tkwiąca gdzieś w zakamarku mojej głowy, aby Penoxal zadziałał, została spełniona. Moje problemy z trawieniem zaczęły ustępować. Nawet przeziębienie, którego tak długo nie mogłam się pozbyć, w końcu mnie opuściło. Również po posiłkach nie czuję się źle, co po tylu latach uważam za cud. Więc dla mnie – kciuk w górę, Penoxal mogę gorąco polecić na problemy trawienne i utrzymujące się infekcje dróg oddechowych.
Serdecznie pozdrawiam, Dagmara